Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia, to w Krakowie na Brackiej
pada deszcz. Pada zawsze. Przynajmniej w piosence. Pada i zmusza do
myślenia, ciepłym głosem płynącym z czyjegoś radia. A na Sławkowskiej,
w piosence nie pada nigdy. Takie to myśli zajmowały siwą głowę Pani Zosi,
bileterki Niedużej Sceny Niemłodego Teatru, która mieściła się na wspomnianej
ulicy, pod numerem o jeden większym, niż ten najbardziej pechowy.
W nienagannie wyprasowanym bordowym uniformie, przemierzała
hol przed kolejnym spektaklem. Na Sławkowskiej w piosence nie pada
nigdy. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy w ten pogodny wieczór, do
teatru weszła zażywna jejmość, trzymająca nad sobą ogromną parasolkę.
W drugiej dłoni dzierżyła smycz. Na jej końcu objawił się Pani Zosi potężny
brytan, patrzący na nią spode łba. Nie lubi słońca, wyjaśniła nieznajoma.
Nie zamierza chyba pani. Właśnie zamierzam. Jest spokojny, nie szczeka,
kocha teatr. Ale, jęknęła bileterka. Ma bilet. Ten argument odebrał Pani
Zosi resztę zawodowej pewności siebie. Panie Kierowniku, Panie kierowniku.
Ta pani przyszła z psem do teatru. Pan Kierownik widział niejedno
i znał się na ludziach. Z tym psem, stwierdził raczej, niż zapytał. Ma bilet,
powtórzyła jejmość. Dobrze, powiedział Pan Kierownik. Pies wchodzi,
pani też, ale krowę proszę przywiązać na podwórku. Nastała chwila ciszy.
Dowcipniś, wykrztusiła wreszcie właścicielka psa. Dowcipniś, powtórzyła,
po czym wyszła z teatru. Pan Kierownik popatrzył na zegarek. Powinna
się pośpieszyć. Krowy chodzą przecież powoli, a my zaraz zaczynamy.
tekst
zbigniew stanisław kaleta