Zdarzało się to w każdy piątkowy wieczór. Całe ciało przenikała przysłowiowa nieznośna lekkość bytu.
Dla wzmocnieniatego stanu, sięgała zazwyczaj po lampkę czerwonego wina. Potem zamykała oczy i frunęła wysoko, wysoko.
Lewitacja, krzyczeli gapie. E tam, zaraz lewitacja, myślała. Lewituje się przecież siłą woli, a mnie akurat dosłownie niczego,
nawet chcieć się nie chce. Poza tym, lewitować zwykli święci. Na przykład Józef z Kupertynu,
któremu ze względu na tę przypadłość zabroniono śpiewać w kościelnym chórze i uczestniczyć w procesjach,
aby nie wzbudzał niepotrzebnej sensacji. Albo ojciec Pio. Ten to dopiero lewitował. Ze mną to zupełnie inna sprawa.
Nadchodzi weekend, więc najzwyczajniej w świecie po prostu bujam w obłokach. Zadowolona z takiego stanu rzeczy, poczęła podśpiewywać piosenkę o Krówce Białogłówce. Słyszała ją kiedyś w teatrze. O jak dobrze, dobrze żyć. Mleczko dawać, kawkę pić.
tekst
zbigniew stanisław kaleta