Za chwilę trzeci dzwonek. Czekał w poczekalni gotowy do wejścia na scenę.
86 spektakl. Rutyna. Trzeba będzie potem zamówić taksówkę. Kupić
po drodze butelkę wina. Od czasu, kiedy został sam, wieczory po spektaklu
zionęły przeraźliwą pustką. Mistrzu, usłyszał od młodego aktora. Jak grać,
kiedy akurat człowiekowi tak strasznie się nie chce. Mistrzu, od dawna nikt
tak już się do niego nie zwracał, nie te czasy. Udzielił mu tej samej rady,
jaką usłyszał pół wieku wcześniej od starego aktora, który pamiętał jeszcze
lwowskie czasy. Upatrz sobie kogoś na widowni. Jakąś miłą dziewczynę na
przykład. Pomyśl, że przyszła specjalnie dla ciebie i graj tylko dla niej. Poczujesz
się świątecznie. Powróci radość grania. Zobaczysz. Czuła się świątecznie.
Czuła się tak, jakby na wypełnionej po brzegi widowni, była tylko
ona jedna. Wybrana spośród setek innych. Elegancka, czarna wieczorowa
sukienka leżała jak ulał. Płonęły w ciemności włosy w kolorze miedzi.
Nie spuszczała z niego wzroku. Śledziła każdy ruch. Chwytała każde słowo.
Nie, nie była płochą pensjonarką, która podkochuje się w scenicznym
amancie, piecze raka po każdym spojrzeniu, wystaje pod teatrem, by zdobyć
autograf i wzdychać nad nim w długie zimowe wieczory. On zresztą
wcale nie był w jej typie. Cóż więc się stało? Dlaczego czuła się tak dziwnie
i przyjemnie zarazem. Już samo wyjście do teatru było miłym przerywnikiem
codziennej rutyny. Ale ten wieczór był szczególny i to nie dlatego,
że spektakl jakoś specjalnie się jej podobał. Nie czuła upływu czasu. Jakaś
niewidzialna wiązka energii łączyła ją ze sceną. Napełniała ciepłem. Czyniła
z niej kogoś wyjątkowego. Wyszła z teatru i stała na przystanku, czekając
na tramwaj. Wtedy to do niej dotarło. Przecież ten nieznany jej bliżej aktor,
tego wieczoru, nie wiadomo dlaczego, grał tylko dla niej.
tekst
zbigniew stanisław kaleta