Zabrzęczało żelazne wiadro. Skrzypnął stary zydel. Powoli odwróciła głowę
i skwitowała całą sytuację leniwym wahnięciem ogona. Dojenie. Codzienny
rytuał. Życiowa konieczność. Rutyna. Przyjemności żadnej. Nastaw się Malina,
nastaw, zrzędziła babina. Zero kultury, dobrych manier itp. Podobno
w sąsiedztwie, nowoczesny gospodarz puszczał w czasie dojenia kwartety
smyczkowe Brahmsa. Przeczytał w internecie, że mleka z tego będzie
więcej. W to akurat nie wierzyła, ale sam pomysł bardzo jej się podobał.
Podobno kiedyś, za wielką wodą żyli prawdziwi „Cowboys”! Przystojne parobczaki-
dębczaki o ciepłych i niecierpliwych dłoniach. Taki to i piosenkę
wesołą przy dojeniu zagwizdał, a potem przy ognisku po gitarę albo organki
sięgnął i zaśpiewał pod rozgwieżdżonym niebem tęskną piosenkę
o miłości. Pobliska Rzeka Czerwona, cicho szumiąc, kołysała wszystkich
do snu. Wszystko to potem uwieczniały w Technicolorze Fabryki Snów.
Ach, te premiery, reflektory, czerwone dywany. W westernach niejedna
przecież krowa robiła za gwiazdę. To były czasy. Jak to skąd o tym wiedziała,
z internetu. Nastaw się Malina, nastaw, zrzędziła babina i pobrzękiwała żelaznym
wiadrem.
tekst
zbigniew stanisław kaleta